Mieszkańcy Szynwałdu na robotach przymusowych

Opublikowano: sobota, 12 grudzień 2020

Wspomnienia mieszkańców Szynwałdu i ich rodzin, przebywających w czasie II wojny światowej na robotach przymusowych, spisane przez Piotra Ziębę.

Fulnek (na przedwojennej pocztówce), obecnie miasteczko w Czechach, w okolicach którego przebywali na robotach mieszkańcy Szynwałdu.

 

Podczas drugiej wojny światowej gospodarka niemiecka odczuwała coraz ostrzejszy deficyt siły roboczej. Był on spowodowany mobilizacją i wysyłaniem na front wielu milionów mężczyzn oraz rozbudową zakładów produkujących na potrzeby armii. Rezerwuarem taniej siły roboczej dla gospodarki niemieckiej stały się obszary okupowanej Europy, z których werbowano robotników przymusowych. Jako pierwszych zaczęto wykorzystywać polskich jeńców wojennych. Od wiosny 1940 r. zaczęła się rekrutacja robotników spośród ludności cywilnej. Apele o dobrowolny wyjazd nie przyniosły rezultatu, więc Niemcy zaczęli zmuszać ludzi do wyjazdu. Stosowali indywidualne wezwania, wyciągali na siłę z domów, czy też urządzali łapanki. W pierwszym roku okupacji zostało wywiezionych z Polski około 350 tysięcy osób i tu trzeba doliczyć około 300 tysięcy jeńców wojennych. Szacuje się że do końca wojny, wywiezionych zostało do Niemiec od 2,5 do 3,5 miliona obywateli polskich. Około 60 tysięcy przymusowych polskich robotników zginęło.

Trudno dziś dociec ilu mieszkańców Szynwałdu trafiło na roboty przymusowe, według Stanisława Micka było ich 20-25. Wiadomo że niektórzy wzięci do niewoli w 1939 r., całą wojnę spędzili na robotach np. dróżnik Franciszek Plebanek. Robotnicy byli rozproszeni po całych Niemczech, kilka osób z Szynwałdu znalazło się w Protektoracie Czech i Moraw, w okolicach miasteczka Fulnek. Obecnie znajdującego się w Czechach, w kraju morawsko-śląskim, powiecie Nowy Jiczyn.

Według mojej wiedzy byli tam:

Zachowało się trochę wspomnień z tamtego okresu, przekazanych przez bratanicę sióstr Pieniądz - Małgorzatę Madeja i córkę Anieli Klich (Mostowik) - Longinę Jagiełło oraz Stanisława Ziębę. Kilka informacji przekazał mi Ludwik Plebanek, a także mój tato Jan Zięba.

 

Jak wspominała Anna Pieniądz, w wieku trzynastu lat, razem z siostrą Agnieszką zostały zabrane z domu i osadzone w obozie. Potem wsadzono je do pociągu i wywieziono w nieznane. Obydwie siostry, w sumie jeszcze dzieci nie bardzo rozumiały co się dzieje. Po dotarciu na miejsce Anna została przydzielona do pracy u Niemców na gospodarstwie. Już pierwszej nocy Niemiec rozkazał, aby przyszła do jego pokoju, a kiedy to zrobiła, zażądał aby mu się oddała. Dziewczyna odmówiła, więc za karę całą noc musiała szorować podłogi. Niemiec jednak do gwałtu się nie posunął. Zajęcia jak na tak młodą dziewczynę były ciężkie, do jej obowiązków należało dojenie ośmiu krów, praca w polu, a zimą w lesie.

Niemcy pozyskiwali drewno na tak zwane holtzauto (odgazowywano wióry drewniane i gazem napędzano silniki samochodów, powód brak paliw). Córka tych Niemców, o kilka lat starsza od Anny wyzywała ją i groziła że ją zabije. Usłyszała to jej matka, w sumie poczciwa kobieta i skarciła swoje dziecko. Wieczorem upiekła ciasto na zgodę i nakazała córce przeprosić Annę. Od tej pory miała od niej spokój. Anna tam poznała swojego przyszłego męża lwowiaka - Michała Wikowicza, po wojnie wzięli ślub w Szynwałdzie i zamieszkali w Toruniu. Potem przenieśli się do Sławoboża na Pomorzu.

 

Agnieszka i Anna Pieniądz, pierwsza i trzecia z lewej

 

Druga od lewej A. Pieniądz, trzeci Stanisław Zięba

 

A. Pieniądz

 

Wesele Anny Pieniądz i Michała Wikowicza

 

Podobnie było z Anielą Klich, też trafiła na gospodarstwo i do dojenia krów, bardzo pozytywnie wyrażała się o Niemce u której pracowała. Po wojnie udało się jej nawiązać kontakt z tą rodziną, która pomogła jej uzyskać stosowne dokumenty, potrzebne do odszkodowania, wystawiając przy okazji bardzo dobrą opinię. Aniela zamieszkała razem z mężem w Dobkowie. Rozmawiałem z nią w 2007 r. rok później zmarła.

 

Pierwsza od lewej Zofia "Jędrasionka", druga Niemka - gospodyni u której pracowały, trzecia Aniela Klich

 

Dokumenty potrzebne do uzyskania odszkodowania, w tym świadectwo pracy wydane przez rodzinę u której pracowała Aniela Klich.

 

Ludwik Plebanek trafił do gospodarza który był nazistą z przekonania. Nie traktował go zbyt dobrze, ograniczał mu nawet jedzenie. Pewnego razu Niemiec przyjął na rekonwalescencję żołnierza Wehrmachtu, który wyszedł ze szpitala, po tym jak został ranny na wschodnim froncie.  Żołnierz przywitał się z Ludwikiem podając mu rękę. Niemiec wyskoczył oburzony do niego: - Co ty robisz? Przecież to jest Polak! Żołnierz popatrzył na niego z politowaniem i nic nie powiedział.

 

Pierwsza od lewej A. Pieniądz, czwarty Ludwik Plebanek

 

Jak opowiadał Ludwik Plebanek nie obyło się też bez kilku zabawnych sytuacji. Do jego obowiązków należało nakoszenie  zielonki i przywiezienie jej wołem na podwórko. Pewnego razu wół się spłoszył i uciekł z wozem z pola. Wpadł na podwórko i prosto do stajni. Niestety wóz nie zmieścił się w drzwiach, a wół zaparł się tak że wszystko aż trzeszczało. Niemiec wszedł do stajni i próbował cofnąć zwierzę aby go odpiąć od wozu jednak bez rezultatu. Postanowił, że nie ma innej rady tylko trzeba odciąć postronki. Po odcięciu postronków wół wpadł na ścianę z takim impetem, że potrzaskał drabinę i żłób o mało się nie zabijając.

Innym razem wywozili w dużej dębowej beczce gnojowicę. Zajechali na pole i Niemiec polecił Ludwikowi wybić szpunt. Jak szpunt puścił chlusnęła gnojówka i wół znów się spłoszył. Ruszył ostro na pole sąsiada a za nim Niemiec na piętach próbujący go zatrzymać, ciągnąc za lejce. Zatrzymał się dopiero jak wylała się cała gnojowica. Jak przyjechali do domu to Niemiec położył się na ławce i trzymając się za serce klął pod nosem. Ból był tym większy, że nawieźli pole sąsiada z którym ten Niemiec był skłócony.

Gdy wiosną 1945 r. zbliżał się front, Niemcy ewakuowali się zabierając Ludwika ze sobą. Potem dostał jakiś mundur i miał wozić zaopatrzenie dla wojska. Podczas postoju w jakimś folwarku, zostali zaatakowani przez samoloty. Zrobiło się duże zamieszanie, które wykorzystał Ludwik ukrywając się na strychu w sianie. Po wszystkim Niemcy zaczęli go szukać, jednak nie znaleźli i odjechali. Ludwik siedział tam jeszcze kilka dni pijąc surowe jajka, które niosła na strychu kura, po czym wykorzystał dogodną sytuację, zszedł ze strychu i wrócił do domu.

 

Stanisław Zięba został zabrany na roboty z domu. Trafił do wójta wioski Jestrabi, który nazywał się Ferdynand John. Wójt nie należał do zbyt sympatycznych osób. Jak wspominał Stanisław Zięba w soboty ubierał się w jakiś brunatny mundur ze swastyką na rękawie, zakładał na krzywe nogi buty oficerki i znikał na cały dzień.

 

Stanisław Zięba

 

 

Arbeitskarta Stanisława Zięby

 

Pierwszy od lewej Stanisław Zięba, druga Agnieszka Pieniądz

 

Drugi od lewej Stanisław Zięba

 

Stanisław Zięba i A. Pieniądz

 

Stanisław Zięba i Agnieszka Pieniądz pałali do siebie sympatią, stąd też zachowało się kilka ich wspólnych fotografii, wielu myślało że coś z tego będzie jednak po wojnie ich drogi się rozeszły. Stanisław ożenił się z Marią Plebanek i zamieszkali w Dobkowie, wsi położonej w woj. dolnośląskim, w gminie Świerzawa, w sąsiedztwie Anieli Klich po mężu Mostowik.

 

Widok na Dobków od strony Wojcieszowa, fot. Dawid Wolski

 

Jan Zięba (mój tato) został zabrany w lutym 1943 r. jako zakładnik z "Dziadarni" i osadzony w obozie koncentracyjnym w Płaszowie. Widząc co się w nim dzieje, po dwóch tygodniach zgłosił się do Arbeitsamtu, tam oświadczył że chce jechać na roboty do brata i podał adres który znał na pamięć.

 

Jan Zięba na fotografii do Arbeitskarty. W klapie marynarki widoczna naszywka z literą P, obowiązkowo noszona przez każdego pracownika. Oznaczała ona robotnika przymusowego z Polski (P - Polen).

 

Trafił do tej samej wioski co brat, do Anastazji Lipowski. Była to wdowa, która prowadziła gospodarstwo razem z córką. Jej dwóch synów było na froncie wschodnim, więc dostała w zamian dwóch robotników do pomocy, mojego tatę i Ukraińca Mikołaja. Anastazja była dobrą kobietą, wszyscy wspólnie jadali przy jednym stole.

Po godzinie 19 mieli czas wolny, wtedy przychodził do nich młody Polak jeniec, który pracował w sąsiedztwie. Był tak zaszczuty przez swojego gospodarza, że nie raz pytał jaki dziś jest dzień tygodnia. Tato zauważył że od jakiegoś czasu się nie pokazuje więc zapytał brata Anastazji Rudolfa, czy nie wie co się z nim stało? Okazało się że Rudolf z kilkoma gospodarzami poszedł do Arbeitsamtu i tam złożyli skargę na tego Niemca, donieśli że nie szanuje robotnika którego dostał. Chłopaka przenieśli do innego gospodarza, który go lepiej traktował. Niemiec od tej pory sam zasuwał w polu. 

Wszyscy Szynwałdzianie spotykali się razem raz w tygodniu w Fulneku na mszy św. w kościele, gdzie przychodzili razem z Niemcami. Dochodziło tam do zabawnych sytuacji. Kościelny zbierał datki nie na tacę tylko do woreczka zamocowanego na drążku. Gdy podtykał ten przyrząd Niemcom siedzącym na podpisanych miejscach w dużych ławkach, słychać było klap! klap! pojedynczych monet. Gdy przeszedł do tyłu to brzęczały monety wsypywane garściami. Zdziwieni Niemcy początkowo oglądali się za siebie, któż to taki hojny? Okazało się że to przymusowi robotnicy. Dostawali jakieś kieszonkowe, ale nic nie mogli za to kupić bo wszystko było na kartki. Pozbywali się w ten sposób bezwartościowych dla nich fenigów.

Kiedyś doszło do przykrej sytuacji, spędzono ich wszystkich w jedno miejsce i publicznie powieszono młodego chłopaka, posądzonego o romans z wdową Niemką. Gdy zbliżał się front to Anastazja zostawiła wolny wybór swoim robotnikom co mają robić. Mikołaj w obawie przed Rosjanami postanowił że pojedzie z Niemkami, a tato że poczeka aż przejdzie front i wróci do domu. Po jednym dniu oczekiwania przyjechała córka Anastazji na koniu i przywiozła mu bochenek chleba, bo Anastazja przypomniała sobie że został bez jedzenia.

 

Nieznani robotnicy przymusowi, okolice miasteczka Fulnek

 

Potem Szynwałdzianie zebrali się w Fulneku, aby wrócić do domu. Fulnek był już zajęty przez Rosjan i trafili akurat na ostrzał artyleryjski, który prowadzili Niemcy ze wzgórz koło pobliskiego miasteczka Odry. Wszyscy pochowali się w piwnicach, został tylko pijany ruski sołdat który zataczając się klął: - Ot job twoju mać, German bijut, ot bijut! Odłamki przebijały mu poły płaszcza, ale żaden go nawet nie drasnął. Po Fulneku zostały tylko gruzy, odbudowano go dopiero w latach pięćdziesiątych.

Po wszystkim Szynwałdzianie udali się pieszo do Bielska Białej, a stamtąd towarowym pociągiem do Krakowa i do domów. Kilka lat temu odwiedziłem tamte tereny z nadzieją, że może choć na cmentarzu odnajdę jakieś nazwiska ludzi z tego okresu, niestety po nagrobkach pozostało niewiele śladów. Mieszkają tam dzisiaj Czesi którzy niewiele wiedzą o tamtych czasach. Ucieszył mnie bardzo kościół w którym razem się modlili, był jednak zamknięty, udało mi się zrobić kilka fotek przez kraty.

 

Fulnek po wojnie w czasie odbudowy

 

Wzgórza z których Niemcy, w czasie II wojny światowej ostrzeliwali Fulnek

 

 

Fulnek - centrum miasta

 

 

Fulnek - kościół Trójcy Świętej

 

 

Jestrabi

 

 

Kletne

 

Kletne

 

 

Składam serdeczne podziękowania za udostępnione materiały dla:  Longiny Jagiełło i Stanisława Zięby z Dobkowa, Małgorzaty Madeja oraz dla Andrzeja Pędraka, dzięki któremu mogłem odwiedzić tamte tereny.

Szynwałd, 03.12.2020 r. 

Piotr Zięba