O wypalonej dłoni

 

 

Dawno, dawno temu, w Szynwałdzie, na Kamiennej Górze żył bogaty kmieć Maciej. Miał on trzech synów: Rocha, Izydora i Błażeja. Maciej był wdowcem, więc dbał, aby synom niczego nie brakowało. Jednak bracia, gdy zaczęli dorastać, postępowali według własnych zasad i nikogo nie słuchali. Większość czasu spędzali w karczmie na pijatykach, bójkach i grze w karty.

Stary ojciec bardzo się o synów martwił, bo nie pomagały prośby, tłumaczenia ani groźby. Wpadł na pomysł, że może jak się ożenią, to się ustatkują. Znalazł im piękne i bogate żony, wyprawił wesela i podzielił majątkiem. Nie odciągnęło to ich jednak od karczmy i Maciej wkrótce zmarł ze zgryzoty.

Po pogrzebie ojca, bracia, przy wódce w karczmie przyrzekli sobie, że który pierwszy umrze, to przyjdzie z zaświatów i opowie pozostałym, jak tam jest. Po śmierci ojca, gospodarstwa braci podupadły, żony i dzieci zaczęły cierpieć niedostatek. Dzieci chodziły po wsi głodne i obdarte, a litościwi ludzie je karmili. Bracia całe dnie spędzali w karczmie, a żony musiały przynosić im tam obiady.

Pewnej zimy, po hucznych zapustach w karczmie, Roch wracając do domu pijany wpadł w zaspę i zamarzł na śmierć. Nikt we wsi nie wiedział, co się z nim stało, dopiero po kilku tygodniach, gdy przyszła odwilż, ktoś znalazł jego ciało.

Po pogrzebie brata, Błażej z Izydorem poszli do karczmy, wypić za spokój duszy Rocha. Koło północy w karczmie powiało chłodem i kilka świec zgasło. W półmroku ukazał się duch Rocha. Wszyscy w karczmie zamarli z przerażenia, a zdumiony Błażej przypomniał sobie o obietnicy sprzed lat.

- Bracie jak tam jest? – spytał.

Roch nic nie odpowiedział, tylko rozsunął leżące na stole karty, przyłożył dłoń do blatu i zniknął. Na stole pozostał wypalony odcisk dłoni ducha.

Przerażeni bracia natychmiast otrzeźwieli i uciekli do swoich domów. Nazajutrz rano przyszło na nich opamiętanie. Przeprosili swoje żony i dzieci, potem udali się do kościoła, wyspowiadali i przyjęli komunię. Odtąd stali się przykładnymi gospodarzami i ojcami dla swoich rodzin. Wzięli się solidnie do roboty, odbudowali podupadłe gospodarstwa, spłacili Żydowi długi i odzyskali ziemię. Zajęli się też wdową i dziećmi po bracie Rochu.

Karczma zaczęła podupadać, bo stół z wypaloną dłonią skutecznie odstraszał stałych bywalców. Karczmarz próbował go usunąć, ale stół stał się tak ciężki, że żadna siła nie dała rady go podnieść. Nakrywanie go obrusem nic nie dawało bo na obrusie pojawiała się wypalona dłoń.

Kilkadziesiąt lat później ks. Aleksander Siemieński karczmę odkupił i zburzył. Stół z dłonią w niewyjaśnionych okolicznościach zniknął. Na pamiątkę z kamieni wykopanych w pobliskim kamieniołomie wybudowano kapliczkę w kształcie groty, która stoi do dziś.

 

Piotr Zięba